Największą radością było coraz to nowe odkrywanie szczegółów z życia niedźwiedzi. Każda nowa informacja bardzo mnie cieszyła. Gdy okazywało się, że dzieci „wciąga” tak samo - satysfakcja była ogromna - mówi Renata Kijowska - reporterka Faktów TVN i TVN24, autorka książki "Kuba Niedźwiedź. Historie z gawry".
Rodzinny Kraków: W opowieści o Kubie Niedźwiedziu przekazuje Pani czytelnikom olbrzymią dawkę wiedzy na temat tych zwierząt, przeplatając ją opowiadaniem o przygodach niedźwiedziej rodziny. Jednak niemal w każdym zdaniu można wyczytać coś jeszcze – Pani ogromną sympatię do niedźwiedzi. Skąd to zamiłowanie i jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z przedstawicielem tego gatunku?
Renata Kijowska: Czy niedźwiedzi można nie lubić? Ja bym nie potrafiła :-). Kiedyś ludzie bardzo się ich bali i dziś też powinni, ale odkąd mamy ich tak mało, sympatia zdecydowanie wzrosła. To inteligentne, konsekwentne, piękne zwierzęta. Tak właśnie o nich mówią ci, którzy badają ich zwyczaje, po prostu są blisko niedźwiedzi. Nie żałują czasu i wysiłku, by je „podglądać” i chronić. Gdy się słucha historii przyrodników, których na własny użytek nazywam „niedźwiedziologami” nie sposób nie złapać bakcyla. „Zarazili” mnie sympatią do niedźwiedzi.
Miałam okazję przez chwilę być baaardzo blisko niedźwiedziczki Cisnej, gdy trafiła na leczenie do przemyskich weterynarzy. Niezapomniane dla mnie spotkanie. Zwierzak był wówczas maleństwem, a już zapowiadał się na budzące respekt stworzenie. Te pazury! Zęby! Całość – niby puchata kulka, a jednak kulka bardzo dzika, nieprzystępna. I słusznie – taka powinna być.
Co sprawiło Pani największą trudność podczas pisania „Historii z gawry”, a co okazało się najciekawsze i najbardziej ekscytujące, radosne?
Tworzenie tej opowieści nie było dla mnie specjalnie trudne, bo przecież powstawała jako opowiastka na dobranoc dla moich dzieci, na wyłącznie domowy użytek. Co nie znaczy, że nie traktowałam sprawy poważnie. Przygotowywałam się do naszych wieczornych „posiedzeń”, dopytywałam o życie niedźwiedzi, szukałam w archiwach doniesień o losie pewnego niedźwiedzia w zoo. To wszystko jednak było bardzo przyjemne, niewymuszone, a przez to niemęczące. Gdy okazało się, że z domowej historyjki może powstać poważna publikacja, pewnym trudem było „pospinanie” luźnych notatek i takie poprowadzenie narracji, by miała ona swój rytm i równowagę między tym co smutne i tym co wesołe, między częścią „leśną” i tą drugą, wreszcie między częścią fabularną i tą edukacyjną. Bardzo cenne okazały się tu dyskusje z panią Aleksandrą Smoleń z wydawnictwa Znak Emotikon.
Największą radością było coraz to nowe odkrywanie szczegółów z życia niedźwiedzi. Każda nowa informacja bardzo mnie cieszyła. Gdy okazywało się, że dzieci „wciąga” tak samo – satysfakcja była ogromna!
Książka niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. W rodzinie tytułowego bohatera dochodzi do tragicznych wydarzeń. Jak reagują najmłodsi czytelnicy na te poruszające historie?
Dzieci doskonale wiedzą, że życie to nie zawsze bajka, że dni pełne beztroski i radości przetykane są tymi bezbarwnymi albo przygnębiającymi. Czy przeprowadzka ukochanej przyjaciółki z przedszkola nie jest dla kilkulatka dramatem? Nie mówiąc o żałobie... Smutniejsze akapity czy rozdziały przyjmują więc ze zrozumieniem. Dorośli czytelnicy momentami... płaczą, co traktuję jako wielki komplement. Koleżanka Ania napisała, że podczas lektury „Kuby” w podróży pociągiem popłakała się. Podszedł do niej konduktor i zaczął pocieszać, żeby się nie przejmowała, on wie, że „wszyscy faceci to świnie” ;-).
Takie sygnały oznaczają, że udało mi się wzbudzić prawdziwe emocje. Ufam, że opisy wyczynów wiewiórki działają tak samo, tylko w drugą stronę, czyli wywołują salwy śmiechu.
Dramatyczne niedźwiedzie historie, które opisuje Pani w swojej książce, wciąż niestety się powtarzają. Latem ubiegłego roku Słowacy zastrzelili niedźwiedzicę Ingrid, która kilka tygodni chodziła ze swoimi małymi po słowackich miejscowościach u podnóży Tatr. Słowacka policja twierdziła, że było to podyktowane bezpieczeństwem ludzi.
Podczas pisania książki przeprowadziła Pani wiele rozmów z przyrodnikami – niedźwiedziologami, naukowcami, czy padały wówczas sugestie, jak można, w najbardziej humanitarny sposób, rozwiązywać temat nadmiernej aktywności niedźwiedzi na terenach zamieszkanych przez ludzi?
Historia Ingrid poruszyła nas wszystkich. Wiem, że polscy przyrodnicy, ale też Słowacy, mieszkańcy górskich miejscowości byli po prostu wściekli. Tą sytuację można było rozwiązać zupełnie inaczej, bez szkody dla niedźwiedzicy i jej dzieci, których leśne życie też się skończyło – trafiły do zoo.
Przede wszystkim można było nie dopuścić do tego, by dziki zwierz i jego małe, przychodziły pod hotel turystycznej miejscowości. Na Podhalu kilkanaście lat temu wypracowano bardzo skuteczne metody „niezapraszania” niedźwiedzi do domów. Zdarza się, że niektóre niedźwiedzice zaglądają do śmietników, ale to wyjątki, nie reguła. Są to osobniki zaobrożowane, czyli pod stałą obserwacją i kontrolą. Nasi górale dobrze wiedzą, że śmieci trzeba chować, śmietniki – zabezpieczać, schroniska – ogradzać elektrycznymi pastuchami. To jeszcze nie rozwiązuje problemu, ale jest podstawą, by problemowi zapobiegać.
Jak wspomniałam, strażnicy Tatrzańskiego Parku Narodowego” mają na oku „chuliganów” Zjawiają się tam, gdzie pojawia się sygnał z nadajnika w obroży niedźwiedzia. Odstraszają niedźwiedzie na różne sposoby. W ostateczności „dają klapsy” gumowymi kulami. Tak czy inaczej w Tatrach problemu z niedźwiedziami właściwie nie ma. Zagrożenie dostrzegam w Bieszczadach, gdzie dokarmia się dzikie zwierzęta. Naukowcy mówią jednoznacznie – dokarmianie szkodzi. Przyciąga do paśników nie tylko jelenie, ale też na przykład niedźwiedzie. Powąchają buraki w paśniku, to pójdą za tym zapachem do gospodarstw.
Książka o Kubie Niedźwiedziu powstawała z opowiadań pisanych sukcesywnie dla Pani synów. Czy jest już pomysł na kolejne opowieści „bez kitu” dla młodych czytelników?
Coś mi chodzi po głowie, ale nie dzielmy skóry na niedźwiedziu :-). Jeśli się zdecyduję, już nie będzie tak łatwo. Pojawi się presja, żeby się nie powtarzać, żeby zrobić to lepiej niż za pierwszym razem. Jeśli podejmę decyzję, na pewno będzie to opowieść „bez kitu”, a pomysłów raczej nie zabraknie. W pracy kotłują się tematy :-).
Co najchętniej czytają Pani dzieci i jakie książki należały do Pani ulubionych w dzieciństwie?
Jako dziecko uwielbiałam czytać i „pochłaniałam” co wpadło w ręce. Możliwości były mniejsze niż dziś, ale książki typu „Lassie wróć”, „Biały Kieł” – uwielbiałam.
Dzieciom bardzo długo czytałam do snu. Przestałam chyba w ich trzeciej klasie :-). Teraz radzą sobie sami. Młodszy zaśmiewa się przy Dynastii Miziołków. Wcześniej „zaczytaliśmy na Amen” Mikołajka i serię o „Mateuszku”, „Magiczne Drzewa”, „Cwaniaczki”, „Tajemnice”. Nie sposób wymienić wszystkich. I wiecie... zamierzam wrócić do wieczornego, wspólnego czytania. To bardzo cenne chwile.
Dziękujemy serdecznie za rozmowę i czekamy z niecierpliwością na kolejne książki Pani autorstwa.
Z Renatą Kijowską rozmawiała Anna Kosierkiewicz
Przeczytaj również naszą recenzję książki Kuba Niedźwiedź. Historie z gawry